Zaczynam się złościć. Dopadł mnie katar, osłabienie i ogólne rozbicie. Jeszcze dwa pierwsze dni wykorzystywałam sytuację do prokrastynowania, czyli przewalania się po łóżku w zupełnej zgodzie umysłu na ten stan, bo przecież jestem chora, a co ma się zrobić, zrobi się później. Wizja zwolnienia i kolejnych dni w domu też była dość przyjemna. Mogłam się nad sobą poużalać jaka to jestem bidna, pochlipać i w ogóle olaboga.
Zaczął się jednak dzień czwarty smarkania a ja nadal bez sił, a sprawy do załatwienia leżą i kwiczą. Zaczynam się więc złościć na organizm, który nie współpracuje. Nie cierpię tego stanu, bo przecież „ja nie dam rady”?? Lubię jak ktoś się mną opiekuje, to jest miłe, ale nie lubię uzależnienia od innych. To zamach na moją wolność. Niezależność to coś, co daje mi poczucie bezpieczeństwa. Dlatego moment w którym zaczęłam zarabiać na siebie i mogłam o sobie stanowić był jednym z lepszych momentów w moim życiu. Nigdy nie tęskniłam za beztroskim dzieciństwem, bo oznaczało ono zależność od dorosłych. Nie tęskniłam też nigdy za bogatym mężem, bo jeśli moje bycie zaczęłabym uzależniać od innej osoby to tak, jakbym przestała istnieć. Moje bycie z kimś ma być autonomicznym wyborem. Bo chcę by ta osoba była obok a nie dlatego, że muszę (bo pieniądze, bo psychiczne uzależnienie, bo lęk przed samotnością). Wtedy to jest nie fair w stosunku do tej osoby, o gwałcie na własnym „ja” nie wspomnę. Złoszczę się. Bo paczka do odebrania, a ja muszę prosić kogoś by zrobił to za mnie. Bo trzeba napisać jeden czy drugi tekst a mój mózg nie pracuje jak powinien. Idę do kuchni zrobić herbatę, a organizm mi pokazuje jak jestem słaba. Za długo już. Można dzień, dwa, ale już za długo. Przypominam sobie jednak moich znajomych. Niepełnosprawnych znajomych, znajomych z ograniczeniami ruchowymi i ich codzienną walkę. Przypominam też sobie siebie, gdy naderwałam mięsień i bez kuli ani rusz. A i z kulą ciężko było cokolwiek zrobić. Ta niemoc, która trwała tylko kilka tygodni. Moja dzisiejsza, potrwa kilka dni a ja już wariuję. Co mają powiedzieć Ci, którzy żyją z ograniczeniami? Którzy nie mają szans na pełną sprawność. Którzy walczą o swoją niezależność? Znam tych ludzi, potrafią się cieszyć z każdego dnia, każdej chwili i każdego postępu. Potrafią robić rzeczy małe i wielkie. Potrafią zapomnieć o swojej niepełnosprawności i żyć. Bo życie to dar. Znam też takich, którzy o tym zapominają. Marnują ten dar. I nie, nie chodzi mi o alkohol, narkotyki czy inne używki. To jest wtórne. Marnują ten dar MARUDZENIEM. Patrzę na nich i wstyd mi, wręcz się brzydzę. Jak można być ciągle na „nie”? I to gadanie, że ludzie są źli, życie jest nie takie jak powinno, świat jest okrutny itp. itd. Zrzucanie odpowiedzialności za swój stan na wszystko i wszystkich. I wiecie co? To mówią ludzie z dobrą pracą, zupełnie zdrowi i możliwościami, których oni zdają się nie widzieć. Nie doceniają i nie chcą docenić tego co mają marnując swoje życie. Szkoda mi ich, bo możliwe, że umrą w tym zgnuśnieniu, co by nie było jeszcze najgorsze. Najgorsze to będzie gdy obudzą się kiedyś i dotrze do nich jak wiele mogli i jak wiele mieli, a jak bardzo nie potrafili się tym cieszyć. To już chyba lepiej zostać w słodkiej nieświadomości. Więc ja tu sobie pochoruję spokojnie i postaram się nie złościć tylko pobyć w zgodzie na ten stan, żebym nie musiała się sama za siebie wstydzić a Wam życzę w Nowym Roku uważności. Przystańcie, rozejrzyjcie się i doceńcie to co macie. Teraz, a nie kiedy to stracicie. I nie mówię tu o kasie na koncie a ludziach i zdrowiu. Uśmiechnijcie się po prostu. Reszta się ułoży. I ja się do was uśmiecham, zasmarkana a jednak szczęśliwa. Ta chwila jest dokładnie taka, jak powinna.
Hanka V. Mody
Autorka obrazu: Diana Żarów